Niedziela – dla jednych dzień odpoczynku, dla mnie kolejny
dzień pracy. Obudził mnie budzik ustawiony na ósmą rano. Do rannych ptaszków
nie należę, więc ciężko było mi się podnieść, to też przeleżałam jeszcze dobre
trzydzieści minut. Dzień zaczęłam jak
zawsze od łazienki i wszystkich czynności z nią związanych. W międzyczasie
znalazłam chwilę czasu na kubek gorącej herbaty. Powoli zaczynało mi się
śpieszyć, gdyż o godzinie 9.36 miałam autobus do Warszawy, skąd o 10.55 miałam
wyruszyć do Poznania. Lech Poznań – Legia Warszawa – taki był mój cel. Kiedy
zobaczyłam jak późna jest już godzina, zaczęłam szybko pakować cały sprzęt
fotograficzny do plecaka. Aparat, dwa obiektywy, komputer, ładowarka i monopod.
Trochę musiałam się nadźwigać, ale przywykłam już do tego. Poprosiłam mamę, aby
odwiozła mnie na przystanek, gdyż na piechotę bym już nie zdążyła. Obładowana
wsiadłam do autobusu w kierunku Warszawy. Po drodze widziałam już kilka osób w
barwach Legii, więc wiedziałam, że to będzie dobry dzień.
Na stacji Warszawa Centralna miałam się spotkać z kolegą z redakcji. Piotrek nie jest zbyt
ogarnięty, więc od razu miałam problem żeby umówić się z nim w konkretnym
miejscu. Do tego spóźnił się. Na szczęście mieliśmy wykupione bilety z
miejscówkami, więc nie było tragedii bo miejsce siedzące było zapewnione.
Wiedziałam, że do całe trzy i pół godziny drogi do Poznania spędzimy raczej w
ciszy, to też zaczęłam szukać sobie zajęcia. Na początek wyszłam z przedziału,
aby popatrzeć przez okna. Co stacja, to kilka wozów policyjnych. Nic dziwnego,
w końcu za nami jechały dwa pociągi specjalne z kibicami, a było ich ponad dwa
tysiące. Miałam na sobie białą koszulkę z herbem Legii, i chyba rzucało się to
w oczy, bo po chwili podszedł do mnie chłopak z innego przedziału i zapytał:
„Gracie dziś z Lechem?” Nie bardzo wiedziałam co odpowiedzieć, żeby się nie
narazić. „Tak” – odpowiedziałam dość łamiącym głosem”. W tym momencie ów
chłopak niemalże przerywając mi powiedział: „To dobrze, mam nadzieje, że
wpier***icie” frajerom”. Cała sytuacja sprawiła, że na kilka dobrych minut
zostałam z dobrze zdziwioną miną. Reszta podróży minęła spokojnie, poza tym, że
zaczął wariować mi telefon, co nie było dobrą wróżbą, ponieważ powrót do domu
stał pod znakiem zapytania. Dowiedziałam się, że Piotrek i Klaudia (która była
już na miejscu) zostają w Poznaniu u swoich znajomych. Ja natomiast kilka dni
przed wyjazdem wpadłam na genialny pomysł powrotu do domu pociągiem specjalnym,
jako, że wracało nim kilku moich znajomych.
Kiedy dojechaliśmy do Poznania, było jeszcze 3h do meczu.
Jednak trzeba było jakoś przetransportować na stadion Lecha. Wybraliśmy tramwaj
pełen kibiców. Kiedy rozglądałam się i obserwowałam ludzi w biało-niebieskich
barwach, miałam wrażenie, że chcą mnie zabić wzrokiem. W tym przypadku
zasunięcie bluzy było najlepszym wyjściem. Całe 15 minut podróży spędziłam na
jednym wdechu. Pod stadionem wcale nie było lepiej, jeszcze więcej kibiców i
jeszcze więcej okrzyków obrażających Warszawę. W myślach powtarzałam sobie
tylko „jestem tu jako dziennikarz, nie powinno mnie to ruszać”. Prawda była
zupełnie inna, ale wkurzenie działało na mnie motywująco.
Po przekroczeniu bram stadionu skierowaliśmy się w stronę
punktu odbioru akredytacji. Zwykła formalność. Tym razem jednak nie dostałam
jak zawsze akredytacji FOTO tylko TV. I w tym momencie Piotrek
poinformował mnie, że mam także do nakręcenia film z dopingiem kibiców i
wręczył mi kamerę. Wkurzyło mnie to jeszcze bardziej, bo wiedziałam, że się nie
rozdwoję, a byłam odpowiedzialna za to, aby moje zdjęcia dotarły do redakcji
jako pierwsze. Wejście dla mediów na Inea Stadionie jest umieszczone od strony
wejścia do sektora kibiców gości. Ze schodów obserwowałam jak tysiąc ludzi
ubranych na biało idzie w kierunku bramek kontrolnych. Można było to porównać
do przemarszu wojsk.
Pierwszy raz wszystko wydawało mi się jakieś skomplikowane.
Po kilku minutach dostałam smsa od Klaudii, żebym przyszła do pokoju FOTO.
Mniej więcej wiedziałam gdzie to jest, bo wcześniej widziałam wywieszone kartki
ze strzałkami. Oczywiście na drzwiach napis „TYLKO FOTO”, a na mojej
akredytacji TV. Na szczęście okazało się, że to tylko błąd w organizacji, ale
już zdążyłam się zdenerwować po raz kolejny. Po wejściu do sali oczywiście
czekało mnie milion formalności. Wydanie specjalnej kamizelki, podpisanie
„dokumentu”, co bym przypadkiem nie przywłaszczyła sobie tego wdzianka i
przekazanie legitymacji prasowej w zastaw. Po wszystkim stwierdziłyśmy z
Klaudią, że wyruszamy na płytę boiska się rozstawić i zająć miejsce. Kamerę
skierowałyśmy na kibiców Legii, którzy jeszcze wchodzili do swojego sektoru i
zaczęłyśmy ustawiać aparaty.
Pierwszy gwizdek rozpoczął spotkanie. Ale piłkarze musieli
nieco zaczekać, bo kibice Lecha postanowili wyrzucić konfetti, a następnie je
podpalić. Atmosfera była na tyle gęsta, że każdy kto był na stadionie,
wiedział, że to będzie wojna. Sam mecz minął mi dość szybko, żałowałam, że nie
mam jeszcze jednej ręki, albo że nie mogę się rozdwoić. W jednym ręku trzymałam
monopod z aparatem, na kolanach komputer, a drugą ręką sterowałam kamerą. Złość
działa na mnie motywująco, dlatego zrobiłam wszystko na czas, zdjęcia były na
stronie chwilę po zakończeniu spotkania. Musiałam się też śpieszyć, żeby
ogarnąć powrót do Warszawy. Bateria w telefonie była na wyczerpaniu, ale
musiałam się jakoś skontaktować z Olkiem – kolegą, który na czas powrotu miał
się mną zaopiekować. Byłam pewna, że jeśli tylko policja przepuści mnie do
sektora gości, to jestem już w domu. Dogadałam się z Olo, że poczekam na nich
przy schodach, jeśli nie będzie żadnego problemu. Spakowałam się, oddałam
kamizelkę i ruszyłam w stronę wyjścia. Podeszłam do pierwszego ochroniarza,
żeby powiedzieć jaka jest sprawa. Nie
dał mi dojść do słowa, usiłując wmówić mi, że powinnam kierować się do wyjścia.
Grzecznie poprosiłam go jednak, żeby się uciszył i dał mi dokończyć to co chcę
powiedzieć. On natomiast kazał mi rozmawiać z kimś innym. Podeszłam więc do
policjantów i opowiedziałam, że jestem przedstawicielką prasy i że wracam do
Warszawy z kibicami pociągiem specjalnym, bo inaczej nie mam jak, więc muszą
mnie przepuścić. O dziwo nie protestowali, więc mogłam w spokoju poczekać na
chłopaków.
Niestety zanim wypuścili ich z trybun, minęło dobre 30 minut.
Zdążyło mnie porządnie przewiać, ale warto było czekać. Kiedy zobaczyłam
kolegów, pomyślałam, że fajnie w końcu zobaczyć kogoś znajomego. Chłopaki
wzięli ode mnie plecak i statyw, żebym nie musiała dźwigać i poszliśmy do
autobusów, które miały nas zawieźć na stację Poznań Starołęka. Oczywiście
wszystko w obstawie tysiąca policjantów, a w autobusach ścisk większy niż w
godzinach szczytu w Warszawie. Nad głowami ciągle latał nam helikopter, a
ludzie wychodzili na ulice żeby popatrzeć i oczywiście naubliżać. Kiedy
dojechaliśmy w okolice stacji miałam wrażenie, że się zgubię. Olo musiał na
chwilę mnie zostawić pod opieką chłopaka zwanego „Masło”. Nie wiedziałam kto
to, ale miał mnie zaprowadzić do właściwego pociągu i przedziału. Tak też się
stało. Wszyscy zajęli swoje miejsca i zaczęło się imprezowanie. Z głośników
tylko przekazano informację, że jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to w
Warszawie będziemy o godzinie 2:10. Chłopaki byli przygotowani na wszystko. W
kartonach zapakowane były kanapki, sałatki, chipsy, talerzyki, kubeczki no i
oczywiście coś mocniejszego. Byłam jedyną dziewczyną w przedziale, więc na swój
sposób traktowano mnie jak księżniczkę. Podawali mi drinki, a do łazienki
zawsze miałam obstawę, żeby się nie zgubić, albo żeby przypadkiem nikt mi nie
otworzył drzwi. Każdy w przedziale wiedział, że pracuje w Legia.Net i robiłam
zdjęcia.
Po drodze okazało się, że obok nas jechała ekipa z Mińska,
skąd pochodzę. Chłopaki od razu zadeklarowali się, że dopilnują abym
bezpiecznie dojechała do domu. Podróż
minęła bardzo szybko, nawet nie zorientowałam się, że trzeba już wysiadać.
Chłopaki jak obiecali, tak zrobili. Zabrali mnie ze sobą i razem czekaliśmy na pociąg.
Było nas niewiele, ok. 15 osób, ale i tak konduktor nie miał odwagi zapytać o
bilety. Znów jako jedyna dziewczyna musiałam zarzucać przyśpiewki. Każdy
zadawał mi milion pytań na temat mojej pracy. Gdy dojechaliśmy do stacji Mińsk
Mazowiecki, pierwszym celem był monopolowy. Zapraszali mnie oczywiście na piwo,
wódkę, etc. ale już byłam tak zmęczona, że nie miałam ochoty. Powiedziałam
kolegom, że wezmę sobie taksówkę i wracam do domu. Natomiast oni stwierdzili,
że nie ma co wydawać kasy, więc odprowadzą mnie. Było mi bardzo miło. Kiedy
weszłam do domu, zrzuciłam cały bagaż, pokazałam się mamie, że jestem cała i
zdrowa i poszłam spać. A była to godzina 5 rano :)