niedziela, 10 lutego 2013

Legia Warszawa - Gryf Wejherowo (1:1)

Zaraz po konferencji prasowej, na której odbył się mój debiut, okazało się, że jest szansa dostania akredytacji na mecz Legii z Gryfem. Szczerze mówiąc mało wierzyłam w to, że się uda, bo dostać się na płytę boiska Pepsi Areny to niemalże jak wygrać w totka, zwłaszcza pracując dla redakcji nie do końca związanej z Legią. No ale jak mawia mój naczelny - Martin, trzeba próbować do skutku, żeby zapamiętali nazwisko i nazwę portalu. Tak też zrobiłam.

Po 4 dniach nadeszła chwila ogłoszenia listy akredytowanych. Niezwykłe emocje towarzyszyły otwieraniu pliku pdf zamieszczonego na IBP LW. Nie spodziewałam się wiele, jednak przeglądałam cierpliwie listę. Najpierw rzuciło mi się nazwisko mojego kolegi z redakcji, Mariusza, który miał zasiąść na trybunie prasowej. Pomyślałam: kurde! jeśli on dostał to pewnie ja też... Zjechałam na sam dół, do kategorii foto i ujrzałam swoje nazwisko. Od razu zadzwoniłam do naczelnego, pochwalić się. Stwierdził, że już otwiera piwo, bo to kolejny sukces naszego portalu. Byłam tak szczęśliwa, że również się do tego przyczyniłam. Jednak kiedy emocje opadły pojawiły się obawy.

-Jak ja sobie poradzę? Przecież nawet nigdy nie byłam na stadionie, na żadnym meczu!
Pierwsze co pomyślałam, jak dotarło do mnie w jakiej sytuacji się znajduję. Nie chciałam nikogo zawieść, nadal się tego boję. Martin powiedział, że to pierwszy mecz, żebym potraktowała to jako dobrą zabawę, ale ja potraktowałam to wszystko śmiertelnie poważnie.

W dniu spotkania umówiłam się z Mariuszem pod bramą dla mediów na Ł3, żeby było nam raźniej, bo on w odróżnieniu ode mnie był już na stadionie, jednak przed generalnym remontem obiektu. W każdym razie udało nam się w miarę szybko odebrać akredytacje z biura i wejść na teren stadionu, bez większych problemów. Pomijając ochroniarza, który sprawdzał torbę z aparatem na wejściu, ale to chyba jego psi obowiązek :)

Wbiliśmy po schodach na samą górę. Rozejrzałam się i pierwsze co mnie zachwyciło to powietrze. Powietrze i wiatr, choć zimny, który rozwiewał moje włosy. Miał zupełnie inny zapach, chciało mi się oddychać. Może właśnie to nazywają meczową atmosferą? Jak okazało się po czasie, to jest jak narkotyk, bez tego już nie da się funkcjonować. Ja już nie umiem.

Dopiero później usłyszałam jakąś muzykę, śpiew przybywających kibiców i coś co gadał koleś przez mikrofon. Ok miałam jeszcze jakieś 40 min do pierwszego gwizdka sędziego, a już pojawiły się problemy. Byłam na samej górze, a przecież moje miejsce pracy znajdowało się na samym dole! Do tego nie miałam kamizelki foto, a na mojej akredytacji widniał napis 4 i 5 czyli numery stref, w których mogę się poruszać (czyli płyta + sala konferencyjna o ile dobrze pamiętam). Myślę sobie - przypał jak ktoś z ochrony mnie zobaczy, ale trudno przynajmniej zwiedziłam sobie miejsca pracy komentatorów.

Wsiedliśmy do windy i zjechaliśmy na dół, zaczęłam pytać stewardów gdzie mam iść, ale jakoś nie bardzo potrafili mi pomóc, więc musiałam liczyć sama na siebie. Zdobyłam kamizelkę i miły pan, który pracował (i pracuje:)) w obsłudze zaprowadził mnie tam gdzie powinnam się udać i wszystko wytłumaczył. Zapytał oczywiście czy jestem nowa, ale potraktował mnie bardzo poważnie.

Przed wejściem na płytę jakaś babka powiedziała, że mnie nie wpuści jak nie założę od razu kamizelki, w której z resztą wyglądam jak w sukience. Dobrze, że te z Legii mają ściągacze, bo na Narodowym już nie jest tak kolorowo. Zrobiłam tak jak kazała i zaczęłam robotę. Akurat piłkarze wychodzili na rozgrzewkę, więc miałam szansę ustawić sobie aparat przed meczem. Przy okazji pan kamerzysta z Legia.com nakręcił moje starania i znalazłam się w filmie o kulisach meczu. Miła pamiątka jak na pierwszy raz :) Zrobiłam kilka zdjęć z rozgrzewki, o dziwo Kuba Wawrzyniak dzielnie mi pozował.

Najpiękniejszym, co mogłam sobie wyobrazić, był hymn odśpiewany przez kibiców - Sen o Warszawie. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie przeżyłam. Na moim ciele pojawiła się gęsia skórka, a włosy stanęły dęba. Żaden film tego nie ukaże, to trzeba przeżyć.

Sam mecz minął bardzo szybko, bez jakichkolwiek problemów. Przed telewizorem spotkanie się nie raz ciągnie, a na stadionie to zupełnie co innego, zwłaszcza w emocjach. W przerwie spotkania, koledzy po fachu pokazali mi gdzie mogę zjeść sobie obiad i napić się czegoś (zawsze w przerwie meczu dla dziennikarzy przygotowany jest catring, wspaniała sprawa). Jednak wtedy nie skorzystałam.

Doping był niesamowity. Wiem, że nie mogę zbytnio obstawać za żadną drużyną i muszę pozostać bezstronna, ale stojąc przed żyletą (trybuna najbardziej zagorzałych kibiców Legii) po prostu się nie da. Nogi same mi chodziły i chciało mi się śpiewać. Trudno było to powstrzymać. Kibice prosili mnie o zdjęcia.
Na koniec meczu poprosiłam fotografa, który stał koło mnie, żeby zrobił mi pamiątkowe zdjęcie. Od razu się zgodził i zapytał czy to mój pierwszy mecz. Dał mi trochę cennych rad, jednak jego obiektyw był chyba ze 3 razy dłuższy od mojego i kosztował lekką ręką 30 tys :)

Nie chciałam, aby ten wieczór się kończył i z niecierpliwością czekałam na drugą taką okazję. A czekać nie musiałam długo :)











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz